Między westchnieniem a złudzeniem

W całym mieszkaniu były już zgaszone światła. Wyszłam z łazienki i po omacku próbowałam trafić do salonu, spłoszone ciało wzdrygało się na widok nieznajomych ścian tonących w cieniu. 

— Gdzie jesteś? — rzucam słowa w rozmazaną przestrzeń. 

— Tutaj. Chodź, wyciągam do ciebie ręce — słyszę niewyraźne słowa w obcym języku. 

— Nic nie widzę. Możesz zapalić światło? 

— Wszyscy już śpią, chodź, jeszcze tylko parę kroków. Zaraz twój wzrok przyzwyczai się do ciemności. 

Stoję chwilę bez ruchu i rozglądam się dookoła. Zatrzymuję wzrok na świetle wpadającym przez okno, jest dziwnie hipnotyzujące, zdaje się oblepiać wnętrze pokoju i nas samych jakimś lepkim, matowym błyskiem nocy. Widzę też lśniące białka oczu mężczyzny, rysują się wyraźnie na tle jego ciemnej skóry i czarnych włosów. 

— Jest mi cholernie dziwnie — dochodzę w końcu do oparcia łóżka i przytrzymuje się go dłońmi, zgięta w pół. 

— Co się stało? Mogę ci jakoś pomóc? 

— Nie wiem gdzie jest tu włącznik światła, nie mamy wody przy łóżku, a w dodatku okna nie mają rolet, więc z samego rana się obudzimy, o ile w ogóle uda nam się zasnąć — lamentuję o nic nieznaczących rzeczach załamanym głosem, nerwowo zerkając za okno. 

Blade oko księżyca przypatruje się nam z zaciekawieniem. 

— Mam ze sobą tabletki na sen, chcesz jedną? — pytam się go. 

— Nie mam problemów z zasypianiem. 

— Aha. Ja w sumie też nie, czasem biorę na rozluźnienie — mówiąc to chowam tabletki z powrotem do kieszeni spodni. 

Skierował w moją stronę wyciągnięte ręce i powiedział chyba: nie przejmuj się. Wślizgnęłam się więc pod kołdrę i oparłam głowę na jego ramieniu, próbując jakoś dopasować się do kształtu jego ciała. Niewiele zostało na to czasu. 

— Zapomniałam otworzyć okno. Śpisz z otwartym czy zamkniętym? — podnoszę się i siadam przed nim, wpatrując się w niego wielkimi źrenicami. 

— Z zamkniętym. 

— Aha. Ja wolę, jak jest zimno. Będzie się lepiej spało, zobaczysz — wyskakuję z łóżka i biegnę na palcach do tego mętnego, atramentowego światła po drugiej stronie.


Wdrapałam się ponownie na sofę, tym razem po raz ostatni, bo nie miałam już więcej powodów do kręcenia się po pokoju. Ledwie weszłam pod pościel, a on objął mnie w pasie i przysunął do siebie. Całowaliśmy się długo, trochę zbyt długo jak na to, co nas właściwie łączyło. Im dłużej to trwało, im bardziej wgryzałam się w jego usta, tym mocniej czułam smak swojej śliny. Musiałam odchylić głowę do tyłu i oderwać się od jego warg, bo nie mogłam znieść tych zapachów i klejącej się mazi spływającej w kącikach ust. 

Przez moment zdawało mi się, że zasypiam i doświadczam jakichś omamów hipnagogicznych, jakbym szarpała się w łóżku z własnym cieniem, śniąc wiele różnych snów jednocześnie. 

— Miałaś rację, jest o wiele przyjemniej, kiedy zimne nadmorskie powietrze przepływa nad nami — mruknął zadowolony, a ja usłyszałam, jak w ciemności błysnęły jego bialutkie zęby.

Wyszedł wcześnie, jeszcze zanim zdążyłam zmielić poranną kawę, ale w nocy powiedział mi, że nie pija kawy, herbatę też w sumie rzadko, więc to żadna strata. Nikt z nas chyba też nic nie zyskał, chociaż przynajmniej ja spodziewałam się, że coś się zmieni. Że zaskoczę samą siebie zasypiając z ciałem, do którego nie potrafię się ułożyć. Denerwowałam się, kiedy stałam tak zawieszona między oknem, sofą a nim, bo czułam, że z kolejnym ruchem przekroczę własną granicę. 

Tak się jednak nie stało. Miałam wrażenie, że robię to po raz setny, że to żadna nowość. Orzechowy wzrok i smukłe palce u dłoni, którym nie zdążyłam się przyjrzeć. Dłonie na biodrach, które ledwo mnie dotknęły tak, że nie zauważyłam nawet pierwszego westchnienia mojej skóry. 

Czułam się oszukana i wykorzystana przez samą siebie. Nie zobaczyłam na horyzoncie żadnej linii, żadnego sygnału niebezpieczeństwa, a skoro podjęłam się już takich prób; będę musiała je kontynuować aż do skutku. Prawdą jest, że chciałam być przerażona, chciałam cholernie się bać i zobaczyć, jak łatwo mogę zdradzić samą siebie. A może to już się stało? Byłam przecież kwiatem, leczniczą rośliną, aurą niewinności, która brała pod swoje złote skrzydła każdego, kto potrzebował wytchnienia. Mogłam odczarować człowieka, zdjąć z niego zaklęcie i przywrócić mu wiarę w świętość własnego istnienia, tchnąć w niego nowe przeznaczenie. 

Tymczasem machałam łyżką w kawie, próbowałam rozplątać włosy i zastanawiałam się, czy nie oddałam czegoś cennego facetowi, który plącze się teraz po ulicach betonu z myślami posuniętymi daleko naprzód.

Nie popadłam w żadne ekstremum, nie doznałam rozsadzającej mnie rozkoszy lub dojmującego cierpienia, wszystko pozostało względnie nienaruszone, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że na dnie mojego względnego opanowania czai się coś wstrętnego. Z pewnością niepokoiło mnie to, że sama mogłam oddać komuś nieznaczącemu znaczącą część siebie, lecz chyba jeszcze bardziej drażniło mnie to, że mimo wszystko nic się nie wydarzyło i właściwie to nie ma o czym rozmawiać. 

Istotą mojej frustracji był głęboko zakorzeniony spokój, tak niepodobny do mnie i moich niezharmonizowanych struktur temperamentu, tak niepasujący do wrażeń, które powinna zostawić po sobie ostatnia noc. Więc ta niezapisana w moim umyśle, niepamiętna noc, musiała znaleźć sobie inne miejsce do spoczynku, chociażby gdzieś na dnie mojej owadziej duszy.








Komentarze

  1. Boziu Soha, jak ja kocham twoją twórczość

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę uwielbiam te krótkie formy - opisywanie jakiegoś fragmentu rzeczywistości (lub nierzeczywistości!), rozłożenie myśli na części i atomy. Bardzo cieszę się, że piszesz - mówiłaś kiedyś, że utożsamiasz się ze sceną z Viki Christina Barcelona, gdy Scarlett mówi, że ma w sobie wiele, ale nie ma talentu żeby to przekazać. Ja myślę, że Ty znalazłaś swój kanał przekazu właśnie w pisaniu. Pozdrawiam cię ciepło i idę czytać dalej:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny tekst. BARDZO obrazowy opis - szczególnie z nocą, dziwnym światłem i śniadym mężczyzną, bardzo dobrze to wymyśliłaś i opisałaś. "Jest mi cholernie dziwnie." To zdanie i zgięcie wpół przy ramie łóżka jest cholernie mocne ;). Rzadko kiedy sceny opisane w książce pojawiają się w mojej głowie w takiej pełni, zupełnie jak kadry z filmu, kiedy czytam, i zostają na długo po lekturze w niezmienionym kształcie, a nie zależy to od szczegółowości opisu, czasem wręcz przeciwnie. Trzeba mieć do tego szczególną zręczność, żeby stworzyć tekstem taki efekt. Gratuluję, bo jest jakaś niezwykła świeżość jest w tym tekście. Zakończenie też jak najbardziej na miejscu, nie tanie, nie przesadzone, a poetyckie. Przeczytałabym całą książkę w takim stylu. Pisz dalej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, a babcia uczyła, że wianek oddaje się dopiero w zamian za pierścionek zaręczynowy... XD

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty