Ty wyrywasz mi ósemkę, ja wyrywam Ciebie

    Moja sytuacja romantyczna ostatnimi czasy przedstawia się dosyć tragicznie. Nie byłam świadoma powagi swojej sytuacji, aż do ostatniego piątkowego wieczoru, kiedy to poszłam do stomatologa na wymarzony zabieg ekstrakcji ósemki i wydawało mi się, że facet grzebiący mi w ustach mnie podrywał. Miłość w czasach zarazy dla niektórych jest okrutna, a dla reszty nie istnieje. Ja jestem w tej drugiej grupie. Więc nie mogłam pozostać obojętna na zaczepki mojego dentysty. 

— Czy czuje Pani już drętwienie w policzku? — pyta się po wstrzyknięciu mi znieczulenia.

— Proszę Pana… ja drętwieję… już cała… — odpowiadam tajemniczo, niestety na wpół sepleniąc, bo faktycznie straciłam czucie w połowie twarzy i nie mogę wykluczyć opcji, że pociekła mi przy tym ślina. 

Później wypytywał mnie o studia, generalnie o całe moje życie i tak, oczywiście, zdaję sobie sprawę, że lekarz musi być miły, skoro za wyrywanie zęba bierze 300 złotych, ale przysięgam, że naprawdę był żywo mną zainteresowany… Chociaż dziesięć minut przed tym, kiedy odważyłam rozłożyć się przed nim na fotelu, poleciały mi z kąciku oczu dwie długie łzy, gdy spytał się mnie 

— Ile ma Pani lat? 

— W tej chwili czuje się, jakbym miała 12. Czy może mogłabym jednak pójść do domu? Możemy jeszcze odwołać całą akcję?

Więc może faktycznie facet mnie zagadywał, bo widział, że to kolejna pacjentka z serii rozchwianych neurotyczek na krawędzi przepaści, która w każdej chwili może zerwać się z fotela i wyskoczyć z najbliższego okna. Ale on naprawdę był taki czuły! 

— Wszystko w porządku? — pyta się mnie i zastyga w połowie ruchu, bo właśnie miał zabrać się do rzeczy. 

— hahagha, thak, thak, kontynujmy panie dotorze — zaczynam się śmiać z otwartą buzią, więc facet dalej się patrzy na mnie i próbuje zrozumieć, o co mi tak właściwie chodzi — Wie pan, po postu chodzi o to, że dawno nie byam tak blissko.. z żanym męsżcyzną… haghahgha.

Cieszę się, że nie widziałam twarzy jego asystentki, bo akurat wtedy stała za mną. Stomatolog się zaśmiał i chyba również delikatnie zlitował nad upośledzeniem mojej mowy, bo przejął na siebie ciężar prowadzenia dialogu. 

— Będę miał w tym tygodniu pierwszy wolny weekend od dawna i nie mam pojęcia, co z nim zrobić… 

— Ach tak? 

— Myślałem o tym, żeby może pojechać do lasu… 

— Świetny pomysł. Sam? A co będzie tam Pan robił? 

— Noo, szukał jeleni na przykład… 

Ja pierdolę, no to nieźle panie Mariuszu Stomatologu. 

Mariusz ma przed sobą na fotelu młodą, sympatyczną blondynkę, z pewnymi wadami co prawda, ale wszystko jest jeszcze do wypracowania, więc opowiada o wolnym weekendzie i samotnej wyprawie do lasu w poszukiwaniu, kurwa, jeleni. 

Wpadłam w tak głęboką refleksję, że podczas wyobrażania sobie Pana Mariusza, który czai się w lesie z lornetką i wypatruje upragnionej fauny, kompletnie nie zauważyłam tego, że ten zdolniacha zdążył już pozbawić mnie zęba. 

— I już! — krzyknął tryumfalnie, rzucając to olbrzymie zębisko na srebrną tackę. 

— Fuj, jaki brzydal. Jednak się cieszę, że już go nie mam, wielkie dzięki — mówię przypatrując się tej obrzydliwej, krwawo-żółtej kreaturze. 

Zęby są w sumie miniaturowym odzwierciedleniem zewnętrznej powłoki ciała człowieka. Kiedy siedzą na miejscu, wyglądają całkiem przyzwoicie, ale kiedy wyrywamy je z dziąseł i odkrywamy ich całą postać, napawają nas jakimś dziwnym przerażeniem, wynikającym być może nie tyle z ich estetyki, co z odkryciem strefy zakazanej, tajemniczej, której nie powinniśmy oglądać, jeśli nie chcemy przypominać sobie o tym, jak naprawdę wyglądamy — a od środka wyglądamy jak kupa gówna. Co jeszcze dziwniejsze, od czasu do czasu nachodzi nas ochota, żeby wziąć w ramiona jakiś inny worek łajna. 

Pan Mariusz Stomatolog wyrywa mnie z zadumania, dziwiąc się mojej opinii

— Ale jak to brzydki! Proszę popatrzeć, jaki symetryczny, dodatkowo zdrowy, proszę, niech pani spojrzy, zero próchnicy — chwyta mojego zęba i ogląda go z każdej strony, pomlaskując z zadowoleniem. 

— No, jeśli Pan tak twierdzi, to może faktycznie, faktycznie całkiem zdrowy i miły dla oka… Można wziąć na pamiątkę? 

Pani Zażenowana Asystentka Zza Pleców mówi, że oczywiście, pakuje cząstkę mojego człowieczeństwa do foliowej torebki, a ja chowam ją do kieszeni płaszcza. 

Wracając do domu myślałam trochę o Panu Mariuszu, który wpadł w taki zachwyt nad tą nieludzką częścią człowieka (wprost przeciwnie do mnie). Być może to domena lekarzy — wszystko, co nieludzkie, nie jest im obce? Czy to sprawia, że to właśnie oni są idealnymi kandydatami na mężów i żony? Może wspólne robienie prania nie jest dla nich końcem romantyzmu w związku, a gdy widzą brudną bieliznę, nie myślą „o masakra, on serio jest człowiekiem” a raczej „Proces defekacji zachodzi bezproblemowo, na szczęście jelita grube mojego partnera działają sprawnie”? 

Przede mną jeszcze trzy spotkania z Panem Mariuszem, więc będę dążyła do zweryfikowania mojej hipotezy.






Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty