Sztuka stosowana

Dzień taki jak zwykle, czyli właściwie żaden. Dwadzieścia miligramów rano i sto pięćdziesiąt wieczorem, czasem dorzucę coś ekstra — w ramach rekompensaty za bylejakość. Bez względu na dawkowanie, w moim wnętrzu rozrasta się dziki krzak kwietyzmu, można by powiedzieć, że byle jakie warunki mu sprzyjają. Kwitnąc ospale, ze znużeniem przygląda się wirującym w mojej głowie cząsteczkom serotoniny, z obojętną wyższością patrzy na ich zwariowany wyścig, który nie ma powodu ani celu. Mimo tego, drobne ciałka szczęścia nie mogą przestać zderzać się ze sobą, próbują wyrwać się tajemniczej sile, która usiłuje zatrzymać je w miejscu. 

Pół roku odwlekałam wizytę u kosmetyczki, mimo tego, że koniecznie musiałam zrobić z paznokciami cokolwiek innego, poza uporczywym ich obgryzaniem. Prawdę mówiąc, powodem mojej zwłoki było to, że nienawidzę salonów piękności. Nie cierpię wszystkiego, co wiąże się z „produkcją piękna” i zapobieganiem rozpadowi. Wystarczy, że codziennie muszę patrzeć na pył osadzający się na wannie po kąpieli, chwytać wypadające włosy zanim upadną na podłogę i zeskrobywać zdarty naskórek. Nie potrzebuję więcej dowodów na to, że z każdym dniem mnie ubywa.

Miętowo-czekoladowe salony wprawiają mnie w tak wielki dyskomfort, że podczas takiego manicure mam ochotę wstać, powiedzieć „przepraszam” i wyjść. Zawrócić, jeszcze raz przeprosić i wyjść na dobre. Czuję się tam jak nadworny błazen w czerwonych rajstopach, szurający swoimi błotnistymi buciskami wśród delikatnie szeleszczących sukienek… 

Wchodzę do środka. Biorę pierwszy wdech i czuję to znajome dusząco-słodkie powietrze (zapewne odwraca uwagę od zapachu piłowanych pięt). Dziwnie uspokajający dźwięk wirujących wokół własnej osi frezarek. Obserwuję kątem oka jednostajne ruchy pilnikiem w górę i w dół, nieobecne twarze klientek, ich bezwładne dłonie spoczywające w różowych rękawiczkach kosmetyczek. Zawieszam czarny płaszcz na pozłacanym metalowym wieszaku, wszystkie płaszcze są czarne, wszystkie wiszą obok siebie na złotych drutach, wyglądają, jakby chciały się głęboko schować. Siadam w wybranym dla mnie fotelu, jest zamszowy i przepięknie szmaragdowy, kojarzy mi się z elegancką słodyczą. Na jego oparciu leży pudrowo-różowa poduszka, wygląda jak kawałek puchu oderwany z waty cukrowej. Jak już zajmiesz swoje miejsce, proponują ci kawę albo wodę, zimną wodę z cytryną w grubym, wzorzystym szkle.

Atmosfera tego miejsca nie jest nadęta, nie jest nawet szczególnie przytłaczająca, ale jest w tych wszystkich kobietach coś, co mnie strasznie niepokoi. Te ich zwisające dłonie i płaszcze wyglądające, jakby się miały zaraz rozpłakać, wykrzywione nogi plączące się pod biurkami, plastikowe twarze o delikatnych cerach. Mają długie włosy i sine oczy, wyglądają, jakby jechały pociągiem i patrzyły przez szybę… 

— Dużo macie teraz klientów podczas pandemii? — zagaduję manicurzystkę. 

— Trochę mniej, ale wciąż sporo. Kobiety wciąż są kobietami — odpowiada mi. 

Zbiła mnie z tropu tą zupełnie niespodziewaną, lapidarną sentencją. Właśnie sobie przypomniałam, dlaczego tu w ogóle jestem (dlaczego my wszystkie tu jesteśmy). Jestem kobietą, dbam o równo przycięte skórki (ma pani wyjątkowo suche polecam olejek), lubię rozpadającą się w ustach słodycz waty cukrowej, przyszłam tu roztapiać się w kolorze szmaragdowym… Zawiesić się na wieszaku, odwiesić myśli i zatracić wzrok na kilka godzin. Kobiety wciąż są kobietami, automatycznie się prostuję, ale mam na sobie męski, pomięty sweter, więc nic to nie daje. Posklejane włosy, dwie głupie kreski na powiekach, różowa i niebieska. W szybie odbija się moja ręka, w salonowym świetle jest trupio blada i koścista, wygląda jak zwłoki przykryte prześcieradłem. Obracam się szybko w drugą stronę, zawieszam wzrok na kobiecie przy stanowisku numer 2, jej skóra ma kolor brzoskwini opalonej słońcem, ma naturalnie długie paznokcie, uśmiecha się i wygląda na to, że robi to bez najmniejszego trudu. 

— Chce Pani krem z brokatem, czy bez? — słyszę ostateczne pytanie.  

Wychodzę na zewnątrz. Mam długie paznokcie i nic się nie zmieniło. Wracam do domu, za trzy godziny pewnie zasnę, chociaż stanowczo będę się temu opierać. W głowie szum miliona małych wiertarek, nie zasnę dopóki wszystkie litery na żółtej kartce się nie rozjadą. Sufit na mnie patrzy i zrzuca słowa. Ciężkie, tłuste wyraziska. Mimo tego, że za dnia się nie znamy, spotkamy się jak zawsze w nocy, będziecie na mnie patrzeć i nie będziecie mogli przestać, tak, oglądajcie mnie z każdej strony, spokojnie, rano wspomnienia ulegną reabsorbcji albo wydaleniu i pozostanie zaledwie pare rozmazanych, upiornie abstrakcyjnych obrazów podświadomości… Smak pistacji na ustach i pierwszy głęboki wdech o poranku.




Komentarze

  1. Czekałam z niecierpliwością i zaglądałam codziennie, czy przypadkiem nie dodałaś nic nowego. Pięknie piszesz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne, dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz piękny styl pisania. Aż trudno się oderwać

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem tu pierwszy raz, masz zachwycająco lekkie pióro i dar wzbudzania refleksji u odbiorcy. Jeśli masz w sobie na tyle sił... to pisz.

    OdpowiedzUsuń
  5. To jest takie melancholijne, smutne ale zarazem piękne na swój szary sposób. Troche jak Łódź, gdzie mieszkam. Chcialbym zobaczyć takie treści na twoim kanale. Ogólnie tęsknie za twoimi filmami przez tą tęsknotę trafiłem tutaj. Boje się, że szybko usuniesz tego bloga jak i kanał. I masz do tego prawo, ale nie zmienia to faktu, że czułbym pustkę po tobie. Dalej bys gdzieś byla, ale nie mialbym żadnego kontaktu z twoją twórczością. Chciałbym przeczytac twoją książkę. Jeśli jest napisana takim językiem jak ten wpis to będzie to ogromna przyjemność.

    OdpowiedzUsuń
  6. tęsknimy Olu, bardzo:(

    OdpowiedzUsuń
  7. To newralgiczne. Twoje teksty. Źle się czuje i mam wrażenie, że ciągle pogłębiam się w tym stanie. To co piszesz jest przepiękne, bez wątpienia masz umiejętności pisarskie, ale im więcej czytam tym bardziej się z tym utożsamiam i tym bardziej coś we mnie pęka. Być może nie powinnam na to teraz patrzeć, ale to jest trochę kojące, no wiesz, to że nie wszyscy ludzie są szczęśliwi, że nie tylko ja jedna mam ze sobą problemy. Chciałabym ci podziękować za wszystko co tworzysz, dzięki temu nie czuje się mniej samotna i odizolowana. Trzymaj się Ola <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziękuję za Twój punkt widzenia. Jest mi bardzo bliski.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty