Świat na opak Charlesa Bukowskiego
Mundus inversus Charlesa Bukowskiego
Czy powinno nam być do śmiechu?
„W Kobietach nie było nic poza alter ego autora, który pokazywał siebie jako nudnego pijaczynę, który chce zaliczyć wszystko co się rusza. Bez polotu, bez refleksji…”
„Gdyby facet Bukowskiego (lub on sam) był muszką owocówką, to przez całe swoje tycie życie kopulowałby i to niewybrednie. Cieniutkie jak rosół na kurzej stopie.”
„C. G. Jung mawiał, że ciemna strona człowieka jest tak paskudna i okropna, że wejrzenie w nią przeraża człowieka tak bardzo, że woli się oszukiwać lotnymi ideami i wypierać swoją złą stronę. Kobiety Bukowskiego to szczery i bezpośredni opis dekadenta, który całkowicie zatraca się w jego mrocznej stronie. Nie ma sensu zastanawiać się co jest prawdziwe w tej książce a co nie. To się po prostu dobrze czyta.”
To tylko niektóre z internetowych opinii na temat twórczości Henry’ego Charlesa Bukowskiego. Nie są one bynajmniej dobrane przeze mnie tak, aby ukazać skrajną dwubiegunowość emocji czytelników, bowiem ta kontrastowość odczuć ukazuje się samoistnie. Niczym nie wspomagana i nie do powstrzymania, ukazuje się przed nami jak płonący statek na lodowatym morzu. Wystarczy wejść na jakąkolwiek stronę poświęconą recenzjom, lub wszcząć dyskusję o tym autorze w swoim towarzystwie.
Gwiazdki przyznawane w serwisie www.lubimyczytac.pl, odzwierciedlające stopień ukontentowania czytającego, pod pozycjami Bukowskiego wirują we wściekłym tańcu, jak przekrzykujące się fajerwerki wycelowane w ciemne niebo; każda z nich ma swoją rację bytu. Recenzenci nie mogą dojść do porozumienia: zapijaczona muszka owocówka, mizogin i awanturnik, a może wrażliwy seksista? Na ile gwiazdek zasługuje Charles Bukowski?
Motyw mundus inversus, świata na opak, odzwierciedla typowe dla balów karnawałowych obnażanie drugiej strony rzeczywistości, przeciwstawianie mroku nocy i niewinności dnia, brzydoty i piękności, goryczy i szczęścia. Stałymi elementami kultury karnawałowej jest kontestacja kultury oficjalnej, manifestacja tego, że gdzieś tam jeszcze jest „inny świat”, może nowszy i wspanialszy, a może nie. Zrobić karnawał znaczy tyle, co zrobić chaos, w którym wszystko się miesza i nikt nie wie, gdzie czego szukać. I o ile taki bal panuje w różnych miejscach świata jedynie przez pare dni w roku, to wydaje się, że Bukowski jedynie pare dni w życiu miał „normalnych”. A resztę z nich zamienił w karnawał.
Może właśnie dlatego, że tak trudno go sklasyfikować i jednoznacznie ocenić, tak łatwym jest go znienawidzić. Znienawidzić za niewytłumaczalne sprzeczności, bo jak inaczej nazwać pisanie setek wierszy, wydanie dwustustronicowego tomiku poezji O miłości, żeby potem w Kobietach opisywać sceny wykorzystywania seksualnego, jakich podejmuje się Henry Chinaski, główna postać i alter ego pisarza? Jak zrozumieć tego przewrotnie romantycznego wrażliwca, który definiuje miłość w sposób prosty, a zarazem odznaczający się przenikliwością i rozpaczliwą wręcz świadomością —
miłość to wszystko o czym powiedzieliśmy
że nią nie jest
miłość to Dostojewski przy
ruletce
miłość to coś co pełza po
ziemi
miłość to twoja kobieta w tańcu
z obcym przytulona
miłość to stara kobieta co
ściąga bochen chleba
żeby potem zdeptać swoje ludzkie odruchy, przygnieść zniszczonym butem do podłogi empatię i wrażliwość jak wzbudzające obrzydzenie karaluchy?
Odpowiedź jest jedna. Spróbować przełknąć początkowe oburzenie, wynikające z demaskującej rzeczywistość konfrontacji. Stanąć twarzą w twarz z jednostką niezgadzającą się z światem, — „nigdy mu [światu] nie wybaczę”, jak pisał Woody Allen — znieść smród przepoconych koszulek, stukot szklanych butelek i krzyki awanturujących prostytutek. Wytrzymać to wszystko, żeby sprawdzić, czy na sam koniec doznamy oczyszczenia. Bo jak trafnie komentuje Michał Kuziemski na www.lubimyczytac.pl:
„Kobiety” Bukowskiego, to książka, którą łatwo nienawidzić. Łatwo krytykować. Ukazuje bowiem wszystko czego na co dzień nie chcemy widzieć. Alkohol, dziwki, przemoc – całą tęczę patologii, na którą tak chętnie przymykamy oczy. Jakby nas nie dotyczyła. Jakby w naszych życiach zdarzały się tylko prostytutki o wyglądzie Julii Roberts. Jakby świat był pięknym miejscem, gdzie wszyscy mają pachnący oddech, uczciwe zamiary i ambitne plany.
Charles Bukowski w rozmowach z Fernandą Pivano przyznaje, że mnóstwo kobiet go nienawidzi tylko dlatego, bo słyszały one, że wyrządził dużo zła płci żeńskiej. Wyznaje:
[...] wiele z nich nigdy nie czytało moich książek, bo gdyby tak było, widziałyby, że często to ja wychodzę na większego głupca niż kobiety. Ale nawet te, które czytają moje książki, nie są w stanie tego wyłapać. Widzą tylko fragmenty, kiedy kobieta jest przedstawiana w złym świetle. Niczego poza tym nie dostrzegają, niczego nie pojmują. Ale gdy ja zostaję pokazany w złym świetle, jakoś umyka to ich uwadze.
W tej wypowiedzi zawarta jest esencja nie tylko Kobiet, ale i innych powieści Bukowskiego. Wnikliwy czytelnik zauważy, że autor przedstawia kompleksowość relacji międzyludzkich nie tylko w „nizinach społecznych”, ale i na innych stopniach tej dramatycznej, bezwzględnej hierarchii. Ukazuje dualizm naszej natury, niekończącą się walkę ciemności z jasnością, która tkwi w każdym z nas. Przede wszystkim jednak pokazuje, że ludzie zadają sobie okrucieństwo bez względu na płeć.
Ta wulgarna, obsceniczna, a momentami przeszywająca subtelnością proza, moim zdaniem, nie ma zachęcać do prowadzenia podobnego trybu życia. Tak jak karnawał, ma raczej za zadanie pokazać, że gdzieś tam może istnieć jeszcze starszy i gorszy świat niż ten nasz. Życie wypisane na maszynie Bukowskiego, tak jak wspomniany karnawał — samo siebie powściąga — eksponując seksualność, upomina przed skutkami jej nieopanowania. Ukazując środowisko ludzi z marginesu społecznego, każe zastanowić się nad podziałami. Nad tym co nas wszystkich tak naprawdę łączy, a co dzieli. I jeśli znajdziemy rzeczy, które nas różnią, przemyśleć to, które z tych różnic są istotne. Pokazując okrutną i nie dającą się usprawiedliwić przemoc, nakazuje przypomnieć o swojej moralności i, być może, głęboko ukrytej wrażliwości. Po wyzbytej uprzedzeń lekturze, każdy z nas musi stanąć oko w oko ze swoim nigdy niedokończonym portretem i zdecydować, czy widząc na nim zbyt wiele skaz — schowa go na strych i okryje prześcieradłem jak bohater powieści Oscara Wilde’a.
Moja interpretacja i wnioski wysnute po wielogodzinnych spotkaniach z tym pisarzem mogą wydawać się przeintelektualizowane i nazbyt wzniosłe, szczególnie biorąc pod uwagę same słowa autora o swoim życiowym nastawieniu:
Nie mam żadnych wzniosłych myśli, nie rozmyślam na tematy filozoficzne. Jestem bardzo prostym facetem i kiedy piszę wiersze, to zawsze o prostych rzeczach.
Bez wątpienia wiersze Bukowskiego są bezpośrednie i proste w odbiorze, jednak nie zgodziłabym się z nim samym, że traktują o prostych rzeczach. Przykładowo wiersz I Met a Genius,
dzisiaj w pociągu spotkałem
geniusza
miał z 6 lat
siedział obok mnie
pociąg
zaczął jechać wzdłuż wybrzeża
kiedy dotarliśmy do oceanu
chłopak odwrócił się do mnie i powiedział
on nie jest wcale taki ładny, prawda?
wtedy pierwszy raz zdałem
sobie z tego sprawę
opowiadający o pewnym chłopczyku, którego poznał Bukowski w pociągu. Zwraca on uwagę na „piękno” natury, którego niekwestionowanym (do tej pory!) przedstawicielem był ocean i przelewające się mozolnie fale. Może ta przelewająca się w nieskończoność woda faktycznie nie ma w sobie nic nieskończonego?
Dzieci mają wybitną zdolność do obnażania wszelkich nieścisłości, poddawania w wątpliwość oczywistych prawd i kryteriów estetycznych. Sam fakt uczynienia z sześciolatka głównego bohatera swojego wiersza, rozmowy z nim w pociągu i przemyślenia jego słów, świadczy w mojej opinii o głębokiej wrażliwości Charlesa Bukowskiego. Między dorosłym a dzieckiem często istnieje asymetryczna relacja; wszechwiedzący kontra „nicwiedzący”, doświadczony kontra nieobyty w świecie. Często zapominamy o tym, że dzieci też są kompetentne. Przede wszystkim wiedzą, jak to jest być dzieckiem; o czym my już dawno zapomnieliśmy. Są przedstawicielami niedostępnej nam już percepcji i jeśli zechcemy spojrzeć przez nią na świat, może nas to tylko wzbogacić. Fenomenalnie pisał o tym Jesper Juul. Wracając do Bukowskiego — zdaje się on patrzeć na ludzi bez podziałów, co wcale nie jest rzeczą prostą.
Mimo objętości moich myśli po spędzeniu czasu z tym autorem, nie da się nie zauważyć, że pomiędzy wersami jego poezji ukrywa się przejmująca pustka, która wraz z kolejnymi stronami tekstu wydrąża przestrzeń, o której nie miało się pojęcia.
Jest we mnie coś, co nie do końca odpowiada ogólnie przyjętym normom. Pociągają mnie nie te rzeczy, co trzeba: lubię pić, jestem leniwy, nie mam boga, polityki, idei ani zasad. Jestem mocno osadzony w nicości, w swego rodzaju niebycie, i akceptuję to w pełni. Nie czyni to ze mnie osoby zbyt interesującej. Nie chcę być interesujący, to zbyt trudne. Pragnę jedynie miękkiej, mglistej przestrzeni, w której mogę żyć, i jeszcze żeby zostawiono mnie w spokoju.
Powieści Bukowskiego mówią przede wszystkim o braku. Z szynką raz traktuje o braku wsparcia w rodzicach, o autorytarnym ojcu, o braku dzieciństwa. Faktotum pokazuje brak ambicji i chęci wzniesienia się „wyżej” w kapitalistycznym systemie, brak zrozumienia funkcjonowania okrutnego świata a jednocześnie bierne, przepełnione kwietyzmem dostosowanie się do niektórych jego reguł.
No bo z jakiej, do cholery, racji, człowiek miał być zadowolony z tego, że wyrwany ze snu przez budzik, wyskakiwał z łóżka o 6.30 rano, wmuszał w siebie jakieś jedzenie, wysrał się, wysikał, umył zęby, przyczesał włosy, naużerał się z ulicznymi korkami, po to żeby dostać się tam, gdzie przysparzać miał grubszych pieniędzy komuś innemu i gdzie w dodatku oczekiwano od niego wdzięczności za to, że mu taką szansę oferowano.
Kobiety ukazują brak prawdziwej miłości, samoakceptacji, zrozumienia. Wszystkie powieści krzyczą wręcz o braku środków pozwalających poradzić sobie z traumami, cierpieniem, wrażliwością — stąd wieloletnie uzależnienie od alkoholu, które trwało od lat nastoletnich aż do śmierci twórcy Szmiry. Powieść ta, swoją drogą, jest znakomitą parodią kryminału, a dodatkowo czynem zasługującym co najmniej na uznanie, mianowicie zmierzeniem się z własną chorobą i śmiercią, która nastąpiła krótko po opublikowaniu powieści. Trzeba przyznać, że jak na umierającego, cierpiącego na białaczkę mężczyznę, miał w sobie o wiele więcej dystansu do siebie i zaskakującego humoru niż niektórzy ludzie w kwiecie wieku.
Mężczyzna, który ma na nagrobku wyryty napis „Don’t try”, uczynił jeszcze jedną rzecz niemożliwą: zdołał się wyłamać nawet z literackiego odłamka rzeczywistości, do którego pozornie wydawał się pasować i do którego niektórzy próbowali usilnie go „wcisnąć". Mowa oczywiście o Beat Generation, „pokonanym” pokoleniu, które dało solidne podstawy kształtującej się w latach 60. rewolucji hippisowskiej. Przedstawicielami tego ruchu byli między innymi Jack Kerouac, Allan Ginsberg oraz oczywiście William S. Burroughs, człowiek, który przypadkowo zabił swoją żonę, gdy w pijackim amoku poprosił ją o postawienie sobie szklanki na głowie, w którą zamierzał trafić z pistoletu. Niestety, w szklankę nie trafił.
Konrad Wrzesiński w swoim znakomitym artykule „Menel na pełen etat. Charles Bukowski i Beat Generation” wymienia podstawowe różnice między tytułowymi bohaterami. Beatnicy byli w większości wykształconymi ludźmi z wyższych warstw społecznych — Burroughs, Kerouac i Ginsberg poznali się na prestiżowym Columbia University w Nowym Jorku. Ze społeczeństwa wykluczyli się sami; idealizując bycie odludkiem, życie w ubóstwie i odrzucenie wartości materialnych. Charles Bukowski studiował dwa lata dziennikarstwo, ale studiów nie ukończył. Był samotnikiem nie z wyboru, a z powodu wykluczenia przez rówieśników w okresie adolescencji. Dwadzieścia lat przepracował na poczcie i bynajmniej nie idealizował biednego życia, po prostu je zaakceptował, jak zwisające nad nim przeznaczenie.
Beatnicy byli również znani ze swojego podejścia do seksualności — otwarcie eksperymentowali, duża część z nich miała skłonności homoseksualne. Eksperymenty te traktowali jako drogę do oświecenia, a Bukowski, jak trafnie przypomina Wrzesiński, seks porównywał do defekowania:
seks jest interesujący, ale nie aż tak ważny. chodzi mi o to, że nie jest aż tak ważny – z fizycznego punktu widzenia – jak wydalanie. facet może przeżyć i 70 lat bez jednego numeru, ale umarłby w ciągu tygodnia, gdyby nie był w stanie walnąć klocka.
A oto co pisze na temat rewolucji i beatników sam Bukowski, w Zapiskach starego świntucha:
To co się dzieje teraz w Pradze zdeprymowało wielu chłopców, którzy zdążyli już zapomnieć, co się działo swego czasu na Węgrzech (mowa o Powstaniu węgierskim w 1956 r.). i chłopcy ci nadal wysiadują w parkach — ubrani w chusty ze swoim idolem Che, ze zdjęciami Castro w amuletach i odczyniają OOOOOOOMM OOOOMMM z Burroughsem, Genetem i Ginsbergiem na czele. ci pisarze już przeminęli, wymiękli, ześwirowali, zjajogłowieli, zniewieścieli […] czego ci przeklęci rewolucjoniści, którzy wylęgują się u mnie w mieszkaniu, wypijając mi piwo i popisując się swoimi kobietami, muszą się nauczyć, to że wszystko musi przyjść z wewnątrz. nie można wsadzać ludziom na głowę nowego rządu jak kapelusz i oczekiwać, że pod tym kapeluszem tkwi całkiem nowy facet. […] rewolucja, to brzmi bardzo romantycznie, ale takim nie jest. rewolucja to krew, flaki i obłęd; to małe dzieci, które zabito, bo akurat wlazły pod nogi […] zanim coś lub kogoś zlikwidujesz, upewnij się, że naprawdę masz coś lepszego w zamian; a przynajmniej kogoś lepszego niż jakiegoś podłego oportunistę, który w parku wydziera sobie płuca, głosząc tyrady pełne nienawiści (mowa o Ginsbergu?). jeśli naprawdę macie zamiar zapłacić tak wysoką cenę, to niech to będzie coś więcej niż tylko gwarancja na 3 lata.
To, ile gwiazdek każdy z nas przyzna Bukowskiemu, jest sprawą wyłącznie indywidualną, spowodowaną subiektywnymi kryteriami estetycznymi. Jednak to, co można bardziej roztrząsać, to odpowiedź na tytułowe pytanie — czy powinno nam być do śmiechu? Chyba tak, jeśli nas to faktycznie bawi; humor jest również zależny od gustu. Jednak nierzadko też może się u nas pojawić chęć wyśmiania bohatera; jego nieudolności, pijackiego splinu i pretensjonalnej gburowatości, w której obraza na świat przybiera wręcz hiperboliczny rozmiar. Celem tego eseju było jedynie skromne pragnienie wyrażenia myśli, że to, co wydaje nam się warte wyśmiania, czasem jest warte refleksji.
Czekałam na wpis o Bukowskim.
OdpowiedzUsuńSama przy pierwszym podejściu do "Miłość to piekielny pies" przypielam mu łatkę mężczyzny, przedmiotowo traktujacego kobiety. Z czasem zrozumiałam jednak, że owa teza być moze stanowi swego rodzaju prowokację. "Faktotum" tego dowodzi. Trzeba mieć niemałą odwagę i być nieźle pierdolnietym, żeby opisywać to, co opisywał Bukowski. Uczynić z prostoty i brzydoty bezkonkurencyjne dzieło sztuki.
Świetnie się czytało Twój esej. Muszę w niedalekiej przyszłości spróbować zagłębić się w twórczość Bukowskiego. Dziękuję i liczę na więcej tutaj.
OdpowiedzUsuńOd czasu do czasu twórczość Bukowskiego czytuję sobie, ale chyba nigdy się nad nią jakoś specjalnie nie zastanawiałem... dziękuję za otwarcie mi oczu i rozszerzenie percepcji
OdpowiedzUsuń