Wypijając życie z mężczyzny
„Zatrułam pański umysł. Porzuciłby pan ją, ot tak, gdyby miał pan pewność, że zdoła zrobić to, co zamierza, bez jej pomocy. Będzie pan jej jednak potrzebował i nazwie to miłością. Zawsze będzie pan uciekał się do tego usprawiedliwienia, wysysając życie z kobiety.
[…] Oszukuje pan samego siebie. Ponieważ kobieta nigdy nie jest w stanie dać panu tego, czego pan pragnie, kreuje się pan na męczennika. Kobieta pragnie miłości, a pan nie potrafi jej dać”. — Miller, H. Sexus
Myślę, że miłość przestała go interesować w momencie, w którym zdał sobie sprawę, że może się skończyć. Wtedy właśnie stał się niezdolny do miłości; ofiarowując ją po raz pierwszy, zostawił ją na zawsze w rękach tej niezapomnianej, która to zapomniała o nim bez najmniejszego wysiłku. Nie potrafi dawać w nieskończoność tego, co miało być dane raz i na zawsze, toteż pielęgnuje swojego raka nienawiści, bezbronności, przemocy. Czuję jego cierpienie i zszywam się z nim; jestem kolejną kartką w jego niezapisanej powieści, bo nigdy nie zdołał dobitnie i w sposób niepozostawiający wątpliwości udowodnić prawdziwości swoich wrażeń. Każdy z nas drukuje w swoim wnętrzu kilkaset stron dziennie i nie wie, czemu ostatecznie wypluwa z siebie tylko dwa zdania.
Wszyscy potrzebujemy w końcu zamknąć samych siebie w okładce, dlatego dobieramy słowa oszczędnie i porzucamy niedopracowane myśli. Chodzimy zamroczeni i szukamy w pośpiechu pałętającego się gdzieś przypadkiem lekko naderwanego, ale solidnego grzbietu; grzbietu, który nas zespoli, złączy w całość i obejmie, otulając utwardzonymi ramionami.
Myślę, że bał się, że znowu ktoś go przestanie kochać. Nie przeżyłby tego, rozsypałby się na amen, strony zatraciłyby swój porządek chronologiczny a fabuła sens. Nie uwierzyłby, że komuś chciałoby się znowu zbierać jego szczątki z podłogi, sprawdzając, czy ich część nie leży gdzieś pod zakurzonym lustrem i zmęczoną ciągłym otwieraniem szafą.
Kiedyś ktoś już dał mu to, czego pragnie i tym samym odebrał mu całą nadzieję. Wiedział, że gdy któreś z nich odejdzie, zabierze ze sobą całe spełnienie. A w końcu zawsze ktoś odchodzi. Od tego momentu nosił w sobie potrzebę zapełnienia tego, co oddał bezpowrotnie. Czuł, że mu się to nigdy nie uda, ale nie kreował się na męczennika; stał się nim naturalnie, z pokorą przyjął czekające na niego przeznaczenie. Wiedział bowiem, że jego najprawdziwszym, jedynym pragnieniem było nasycanie się kobietą, a nie wysysanie z niej życia. Gdy kochał po raz pierwszy, miłość wypełniała go po koniuszki palców, wszystko w nim było pełne, spokojne, ciche. Nie musiał dawać, ani brać. Teraz pozostało mu poić tą stękającą, wiecznie nienasyconą wydrę z żołądka. Jeśliby wstrzymać oddech i przyłożyć mu do piersi ucho, słychać by było leniwie trzepoczące skrzydłami stare motyle, a wśród nich zaschnięte trupy w jedwabnych kokonach, szamoczące się w pośmiertnych turbulencjach duszy…
Życie czasami bywa kobietą
OdpowiedzUsuń