Palacz zwłok
Jednak kiedy ze sobą spaliśmy, był całkowitym zaprzeczeniem rozlatującego się, rachitycznego ciałka. Był siłą, ogromnym, ciężkim magnesem wchłaniającym każdy brud ze ścian i podłogi, pamiętam, jak ociężale wirowały wokół niego drobinki pyłu, przyciągane jakby w transie przez jego pulsujące zielonymi żyłami ciało. Stawał się przez moment wielkim spoidłem, czymś bez czego świat nie mógłby istnieć. Był wszystkimi słowami, które istniały i tymi, które dopiero powstaną. A to słowa odebrały mi niewinność, moja pierwsza miłość to zdania ułożone i dopasowane tak, że rzucały mnie na kolana przed mężczyzną bez rąk i oczu.
Facet, który stracił wszystko i wie, że nie dostanie już nic więcej, jest świadomy bezużyteczności swojego ciała, pozbawiony wszelkiej sprawczości wie, że musi mówić, pierdolić bez końca, żeby przetrwać. Paradoksalnie Jerzy odpalał się najbardziej, kiedy zrzucał z siebie gacie i musiał sprawić, żeby krew dopłynęła w te jego niepotrzebne, zgniłe członki. To chyba dlatego, że na chwile musiał wznieść się ponad to całe gówno, które unosiło się wokół jego istnienia, ale nawet wtedy nie potrafił się zamknąć i wydobywał ze swojego gardła dźwięk, jakiego nie słyszałam u żadnego faceta. Przypominało to skowyt, przeszywający trzewia ryk zwierząt, później podchwyciłam to od niego i wyliśmy razem ze wściekłości, rozpaczy i niemocy przedłużenia tego stanu, a raczej przekucia go w jakąś życiową energię, dzięki czemu nie czulibyśmy się tacy bezsilni i nijacy za dnia.
Wydawało mi się, że ściany i obrazy krzyczą, trzęsą się z przerażenia na widok naszych spazmatycznych ruchów, zrezygnowane tak samo jak my, w braku swej woli.
Prawda jest jednak taka, że po kontakcie z tak obcą, wynaturzoną rzeczywistością, która zapewnia ten jedyny w swoim rodzaju, wymarzony eskapizm — wrota dla duszy w eter niczym palacze zwłok — jak najszybciej pragniemy wrócić do tej lekkiej, mglistej przestrzeni w samym środku naszej głowy, pozbawionej obecności drugiego człowieka. Prędzej czy później znajdujemy sobie do roboty coś lepszego, niż bycie z kimś innym i najczęściej tym zajęciem jest właśnie perwersyjne pozbawienie się bytu. Nie jest to oczywiście żadna teoria, chociaż próbowałam stworzyć pewien schemat, który dotyczyłby każdej relacji, bo przecież w gruncie rzeczy zmienia się tylko czas, przestrzeń i człowiek; tragedie są niezmienne i systematyczne. Wygląda jednak na to, że to życie jest jedną wielką falsyfikowalną teorią, a my sami nie podlegamy żadnym zasadom, zajęci jedynie banalną utratą wrażeń i westchnień tylko po to, żeby utopić się w nowych.
Komentarze
Prześlij komentarz