TAKE ME FROM THE BAAAACK!!!

       Niedługo upłynie rok samotności. Właściwie to rok z przerwami, o ile koegzystowanie kilka miesięcy z pijakiem i przypadkowe zaplątanie w pościeli z chłopcem z południa liczy się za towarzystwo. Mętna to była noc, a w dodatku fizycznie męcząca. Przypominała trochę czekanie w kolejce do lekarza. 

Facet miał okrutnie czarne oczy i włosy, a zarazem był chłopięco uroczy, wręcz delikatny. Wydawał się ciekawą mieszanką odurzającego optymizmu i łagodnej bezczelności. Tropiłam go już od jakiegoś czasu i chyba przez to tej nocy wystartowałam ciut zbyt ambitnie, tak że po kilkudziesięciu sekundach nienaturalnego tempa wiedziałam już, że rozrywka będzie raczej na poziomie treningu przepoconych cheerleaderek z wyschniętymi gardłami i odruchem wymiotnym. 

— Take me from the baaaack… — szepczę najwyraźniej jak potrafię.

— Whaaat? — sapie mi nad uchem. 

— Taaake meee frooom the baack! — zastanawiam się, czy aby na pewno tak brzmi angielskie „weź mnie od tyłu!”. 

— I’m sorry what did you say? — pyta jeszcze raz i zaczyna się po cichu śmiać. 

— TAKE ME FROM THE BAAAACK!! — tym razem nie czekam na odpowiedź i wyślizguje się spod jego opalonego, gładkiego ciała, obracam się i wypinam tyłek. 

Namiętność naszego zbliżenia osiągnęła chyba maksymalny poziom, bo od paru minut wsłuchiwałam się już tylko w głuche chlap, chlap, chlup i plask. Co by tu zrobić, myślę sobie, a seks jest naprawdę wymagający intelektualnie, kiedy chemia między dwoma atrakcyjnymi ciałami wydaje się zbyt oczywista, żeby umysłowi chciało się ją dodatkowo prowokować… Na moich oczach i ciele miłość stała się aktem zbliżenia nierozumiejących się zmysłów, wrażeń, ud i pośladków, którym jednocześnie udawało się jakoś pozostać w ciągu przyczynowo-skutkowym. Był to wyczyn iście olimpijski, zasługujący na uznanie, bowiem łączył w sobie myśli o pierwszym razie, chlup, niedawnej stracie i widoku za oknem, chlap, a ponadto elementy samoobrony i próby zaimponowania sobie martwą żywiołowością, elastycznością wrażliwej skóry, dobry był ten dzisiejszy dzień, doprawdy całkiem udany, chociaż trzeba się było trochę nagimnastykować…

Myślę, że nie ma nic gorszego, niż pójście do łóżka z typem oczywiście przystojnym, ze zniewalającym białym uśmiechem i gładkimi rysami twarzy, wyuczonym gestem powodującym zawsze tą samą spontaniczną reakcję kobiety. Jest to niebezpieczne, ale nie przez ten knajacki urok, bo ten gaśnie wraz z pierwszym dotykiem, tylko z powodu tej szarmanckiej, a zarazem brutalnej męskości — która jest tylko kreacją. Tacy faceci nie są w stanie zdjąć maski, zdzierają z siebie jedynie ciuchy i na tym się kończy. W efekcie otrzymujemy pobyt w łóżku z kolosem z Maroussi i jego marmurowym spojrzeniem, zarysowanymi obojczykami i idealnie napiętymi mięśniami twarzowymi; co jest ogólnie przyjemne dla oka, ale tylko przez jakieś kilka sekund. A ja pragnę wiecznego światła, muzyki, śmiechu, mądrości twojej duszy i wzajemnego gwałtu na wrażliwości, chcę wynaturzenia, nicości, chcę żebyś zrobił we mnie wieeeelką dziurę, a potem wypełnił ją byle czym, musisz sprawić, że zniknę i stworzyć mnie od nowa… 

Jak tak sobie wspominam, to najwięcej klasy miał w sobie ten pijak, bo przynajmniej nikogo nie udawał. Nie próbował niczego ogarniać, właściwie to mu należałoby w tym pomóc, chociaż jakimś cudem ciągnął ten swój żywot sam. Do dzisiaj nie wiem, za co opłacał mieszkanie i wypełniał lodówkę. Czasem odbierałam go z pracy, ale wydawało mi się, że on tylko siedzi czasem przy biurku przez kilka godzin i raczej nikt mu za samą tą czynność nie płacił. Prawdziwy był to przypadek postaci ekscentrycznej, niezrozumianej i wyszydzanej przez społeczeństwo. Czasem wzruszam się na myśl o nim i niszczonej każdego dnia wrażliwości, tak nieprzydatnej dla dzisiejszego człowieka. Wszyscy mają go za prawdziwego wariata a to tylko nieszkodliwie rozchwiany, nieszczęśliwy chłopak uwięziony w za dużym na niego ciele, w ciasnym pudle, które musi co miesiąc opłacać, chodząc do innego, jeszcze ciaśniejszego pudełka, taka szkoda, wielka szkoda… Mógłby  chociaż zostać malarzem, ale chyba nie umie malować… Mniejsza, jakkolwiek określić się i być wariatem-wirtuozem, szaleńcem z przesłaniem, myślę, że wtedy jakieś łatwiejsze dla innych byłoby przełknięcie jego egzystencji.

Kiedy zaczynał ze mną rozmawiać, a raczej prowadzić monolog, nie śmiałam mu przerywać, chociaż pieprzył totalne głupoty. Jego myśli były splątane jak u schizofrenika, wątki urywały się w połowie, a mimo wszystko zawsze słuchałam go z żywym zainteresowaniem. Latał po swoim mieszkaniu jak wkurwiona mucha w lato, siadał tylko do jedzenia i wtedy też przestawał na chwilę gadać. Ciężko się było z nim dogadać, chociaż mówiliśmy w tym samym języku, ale wygląda na to, że z niektórymi nie trzeba się dogadywać. Obecność dzikiego stworzenia, które nie daje się oswoić, ale mimo tego niezdarnie obija się o ściany w twoim towarzystwie i z jakiegoś powodu nie chce wylecieć na zewnątrz, jest sama w sobie spełniająca. Mężczyzna ten jest esencją tego, czego brakowało wilkowi stepowemu z powieści Hessego; tamten był tylko kolejnym banalnym outsiderem nierozumiejącym przyczyn swojej samotności. Szamotał się w tej obcości, wyblakłej i mętnej jak jego osobowość, nie zauważając przy tym, że właśnie to wpasowuje go wręcz idealnie do owego przejrzystego tła, od którego tak usilnie próbował się oderwać. Gardził światem zewnętrznym, więc pogardzał też sobą, a mężczyzna tylko rozpaczał, rozpaczał, rozpadał się. 




Komentarze

  1. "Tacy faceci nie są w stanie zdjąć maski, zdzierają z siebie jedynie ciuchy i na tym się kończy. W efekcie otrzymujemy pobyt w łóżku z kolosem z Maroussi i jego marmurowym spojrzeniem, zarysowanymi obojczykami i idealnie napiętymi mięśniami twarzowymi; co jest ogólnie przyjemne dla oka, ale tylko przez jakieś kilka sekund" jakie to jest prawdziwe.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty